poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 3

Działałam pod wpływem furii. Unieruchomiłam mu ręce, zrzuciłam hełm i przyłożyłam mu pistolet do głowy. Missaki wrzeszczała, a ja nawet nie byłam w stanie rozpoznać jej słów. Nie obchodziło mnie to że postępuję wbrew zasadom. On też je złamał.  Musiał za to zapłacić. Nacisnęłam spust i zamknęłam oczy. Nic się nie wydarzyło. Skończyły mi się naboje. W gruncie rzeczy może to i lepiej. Nie wiem czy potem wybaczyłabym sobie zabójstwo. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłam.

Prowadzę go przez mieszkanie. Nie opiera się zbytnio. Pewnie pogodził się już ze swoim losem. Kopniakiem otwieram drzwi. Od razu podbiega instruktor. Chce wiedzieć co się stało. Nie mogę wydusić z siebie słowa. Na pomoc przychodzi mi bardziej opanowana ode mnie Missaki. Tłumaczy mu co zaszło. Zauważam, że po moich policzkach  spływają łzy. Chcę je otrzeć, ale przypominam sobie, że muszę pilnować, aby Bence nie oswobodził się.

Po krótkiej chwili podbiegają do mnie dwaj mężczyźni w mundurach- zapewne ludzie z wojska. Zabierają ode mnie chłopaka, i prowadzą go do wyjścia. Mam nadzieję,że od razu znajdzie się w więzieniu.  Mam nogi jak z waty, upadam. Wybucham jeszcze większym szlochem. Nikt nie przyjdzie mnie pocieszyć. Wszyscy są w szoku i dalej nie mogą uwierzyć w to co się stało.

Słyszę wycie karetki. Po co przyjechali? On nie żyje. Nie rozumieją tego? Wchodzą ratownicy. Missaki nie chce, żebym zobaczyła jak go wynoszą.  Chwyta mnie pod ramię i prowadzi do domu. Każdy krok sprawia mi ból. Próbuje zająć mnie rozmową, ale kiedy widzi że nie mam na to ochoty milknie. Idziemy w ciszy. Mijamy domy jednorodzinne, bloki i strefę roślinną bez której nie przeżylibyśmy na Lua, gdyż nie ma tutaj odpowiedniej ziemi do uprawy roli.W końcu znajdujemy się przed sierocińcem. Nie zatrzymujemy się tutaj. Skręcamy w prawo. Idziemy do Missaki.

Jej rodziców nie ma w domu. Siadam na łóżku, a ona znika za ścianą. Moja przyjaciółka ma bardzo ładny, lecz nieco zagracony pokój. Piękne, białe szafki, wielkie drewniane łoże z baldachimem i pudrowo różowa toaletka to idealny zestaw mebli.  Pełno w nim różnych pamiątek i pięknych kamyczków, a półki uginają się pod ciężarem starych książek. Można by całe dnie oglądać jej skarby. Gromadziła je latami. Trzeba przyznać, że ma talent do znajdowania niepotrzebnych nikomu rzeczy i zamieniania je w ozdoby, które chciałby mieć każdy.

Missaki wraca trzymając wielki kubełek lodów. Uśmiecham się przez łzy. Zawsze mnie tak pocieszała, gdy zerwałam z chłopakiem. Ale to była przecież inna sytuacja. Teraz nawet zimny deser nie jest w stanie poprawić mi humoru. Dziewczyna siada koło mnie i obejmuje mnie ramieniem.

-Będzie dobrze- mówi
-Będzie dobrze- powtarzam jak echo

Ja wiem, że nic już nie będzie takie samo. Sean był moim najlepszym przyjacielem.

Budzę się rano przykryta kołdrą. Widząc że wstałam Missaki szeroko się uśmiecha.

-Gotowa na dzisiejsze losowanie? -mówi

Początkowo nie wiem o co jej chodzi. Po chwili dociera do mnie rzeczywistość to już dzisiaj. Dzień na który ludzkość czekała dziesięć lat. Moja przyjaciółka od dawna marzyła o tym, aby to ją wybrano. Ja tego nie rozumiem. Będzie musiała opuścić przyjaciół i rodzinę, walczyć o przetrwanie i ciężko pracować na przywrócenie Ziemi starego wyglądu. Jej ciekawość jest naprawdę zadziwiająca.

Wstaję i patrzę na zegarek.
-O nie! Już dziewiąta! Losowanie niedługo się zacznie. Nie zdążę pójść do sierocińca żeby się przebrać!
 Na szczęście  Missaki przygotowała coś na tą ewentualność. Wyciąga z szafy długą do ziemi, pokrytą tiulem spódnicę i bluzę w czterolistne koniczynki. Trzeba przyznać, że ma dziewczyna gust.

Kiedy przebrałam się w nowe ubranie widzę zazdrosny wzrok przyjaciółki.Bardzo mi w tym ubraniu do twarzy. Missaki podniosła z toaletki kilka kosmetyków i zbliżyła się do mnie.

-O nie moja droga! Nie chcę być sztuczną lalką!
-Nie będziesz. Zrobię tylko parę kresek.

Dziewczyna zaśmiała się i zrobiła słodkie oczka. Wiedziała jak mnie przekonać. Zrezygnowana poddałam się zabiegom. Po pół godzinie upiększania byłam nie do poznania.

Wyszłyśmy na plac i zajęłyśmy miejsca dla osób biorących udział w losowaniu. Inne krzesła były już zajęte. Wszyscy długo czekali na ten dzień. Nagle głosy ucichły. Na środek wyszedł prezydent Wite, a za nim dwaj mężczyźni w garniturach nieśli ogromną kulę z karteczkami. Przyszedł czas na przemowę.

-Dobry wieczór państwu. Dzisiaj mam zaszczyt wylosować imiona dwudziestu uczestników wyprawy na planetę Ziemia.  Jej smutną historię z pewnością już znacie. Nie chcę przedłużać, więc przejdę do losowania.  Proszę, żeby wybrane osoby wyszły na środek.

Po prezydencie nie można było się wiele spodziewać. Zawsze mówił krótko i na temat nie tak jak inni politycy, którzy zanudzali publiczność swoją przedłużającą się przemową.  Zwykle mi to odpowiadało, ale teraz sprawiał wrażenie jakby uroczystość niewiele go obchodziła.

Prezydent wybrał już pierwszą osobę
.
-Lucas Garcia!

Proszę tylko nie ja.

-Chloe Carven!

I tak jej nie lubiłam

-William Green!

Nie wybierajcie mnie.

-Pedro Martin!

Coraz bliżej końca.

-Pol Smith!

Proszę, proszę.

-Ander Tamm!

Ma taką minę jakby coś zdechło...

-Clara Torres!

Nie wytrzymam tego napięcia.

-Alexander Becker!

Ściskam dłoń Missaki

-Marcus Levi!

Jaki przystojniak

-Grace Moore!

Mam złe przeczucia

-Missaki Saito!

Świat zawalił mi się już drugi dzień z rzędu. Patrzę na moją przyjaciółkę. Wygląda na zadowoloną. Może powinnam cieszyć się jej szczęściem. Nie, nie potrafię. Ona niedługo zostawi mnie na zawsze.

-Diana Robert!

Łzy ściekają mi z oczu.

-Mia Nielsen!

Missaki wyraźnie nie rozumie dlaczego się smucę. Przecież to było jej odwieczne marzenie

-Laura Iwanow!

Ocieram łzy.

-Logan Pawłow!

Zastanawiam się co wolę. Opuścić Lua czy stracić najlepszą przyjaciółkę?

-Adam Person!

Wolę stracić Missaki.

-Arda Cohen!

Coraz więcej miejsc robi się wolnych.

-Nico Yun!

Wolę polecieć na Ziemię. Nigdy nie zostawię Missaki.

-Mason Yang!

Zostało jedno wolne miejsce. Wybierzcie mnie, proszę, proszę.

-Shelia Lucky!

Podbiegam do Missaki i mocno ją ściskam.
-Tak mało brakowało, mogłam cię stracić. -szepczę
Ona tego nie rozumie. Myśli, że to tylko kilkuletnia przygoda, że nie długo wrócimy. Nawet nie wie jak bardzo się myli. Nikt stamtąd nie wraca.




sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 2- Bad game


Pani Fisher opadła szczęka. Poczułam się trochę urażona. Może i nie jestem najlepsza z historii ale też nie najgorsza. Usta nauczycielki poruszały się w górę i w dół jakby chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła. W końcu udało się jej przybrać trochę mniej głupi wyraz twarzy.

Wiedziała, że ściągałam. Na moje szczęście nie ma pojęcia jak mi to udowodnić. Prawą, dziwnie drżącą ręką postawiła mi szóstkę w dziennkiku, a lewą odgoniła jak natrętną osę. wróciłam do swojej ławki. Dyskretnie uśmiechnęłam się do Missaki- mojej najlepszej przyjaciółki, a ona uniosła dwa kciuki.

Po historii przyszedł czas na moją ulubioną lekcję czyli przygotowanie do życia na Ziemi (PDŻZ). Uczestniczą w niej tylko ostatnie klasy. Uczymy się tam najróżniejszych sztuk walki, posługiwania się bronią palną, odróżniania jadalnych gatunków roślin, poruszania się w skafandrze ochronnym, pierwszej pomocy oraz budowania prowizorycznych schronień. Ogółem robimy wszystko, żeby przeżyć. Niektórzy uważają, że PDŻZ jest nam całkowicie niepotrzebny, przecież na Ziemię poleci tylko 20 osób. W gruncie rzeczy na planecie Lua niektóre umiejętności też się przydają. Co prawda nie ma tutaj trujących roślin, ale przestępczość wcale nie zanikła. Aby przeżyć trzeba umieć się bronić. Teraz, kiedy jestem w sierocińcu moje umiejętności nie przydają się tak często, jednak kiedy byłam bezdomna były niezastąpione. W wieku dziesięciu lat moi rodzice zostali wylosowani, aby wziąć udział w misji na Ziemi. Ja tak bardzo bałam się iść do domu dziecka, że wolałam ukrywając się przed władzami zamieszkać na ulicy. Nie raz trzeba było bronić się przed pijanymi ludźmi, czasami musiałam też posunąć się do kradzieży.

Mój strach przed sierocińcem okazał się bezpodstawny. Trafiłam do niego, kiedy spadłam ze schodów i złamałam nogę. Początkowo próbowałam sama leczyć złamanie, lecz przy braku dostatecznej higieny szybko wdało się zakażenie. Byłam zmuszona pójść do szpitala. Miałam jednak nadzieję, że nikt mnie nie pozna. Początkowo plan się udawał. Już myślałam, że nic nie stoi na przeszkodzie do ponownego wrócenia na ulicę.  Byłam zbyt nieostrożna. W szpitalu pracował kolega moich rodziców. Pewnego razu zastępował on doktora, który zajmował się odziałem na którym leżałam. Kiedy mnie zobaczył nie mógł uwierzyć. Myślał, że od dawna nie żyję. Wszyscy tak myśleli. Nikt nie zadał sobie trudu, aby mnie odnaleźć. Nikt też nie chciał mnie przygarnąć do siebie. Tacy już są ,,prawdziwi przyjaciele". Kiedy wyzdrowiałam oddali mnie do domu dziecka. Wbrew pozorom nie jest tu tak źle. Mam kilka znajomych, opiekunowie na wiele pozwalają i codziennie można zjeść ciepły posiłek. Żyje się lepiej niż na ulicy. O wiele lepiej. Nie wiem dlaczego w dzieciństwie tak bardzo bałam się sierocińca.

Dzisiaj na PDŻZ-cie mamy zajęcia praktyczne. Instruktor dzieli nas na dwie drużyny i wybiera kapitana. W naszej grupie jestem nim ja, a w przeciwnej Charlie- wysoki, umięśniony brunet. Zakładamy kombinezony kuloodporne,których powłoka jest tak zrobiona,aby każda kula,która trafi gracza przyczepiała się do ubrania ale nie przebijała się przez nie. Podstawowym ekwipunkiem są też ciężkie buty i kask, który łatwo można pomylić z garnkiem.

Tak przygotowani wchodzimy do obskurnego mieszkania. Wnętrze wygląda jakby przeszedł tam huragan. Wszędzie porozrzucane są stare ,porwane meble, rozbite talerze, książki, które wyglądają jakby były torturowane, jest nawet wrak starego samochodu, oraz zepsute jedzenie na którym można się pośliznąć.

Instruktor rozdaje broń. Każdemu inną. W większości są to karabiny, ale trafiają się też noże, miecze i łuki. Dostałam moją ulubioną broń- pistolet. W przeciwieństwie do większej broni jest zdecydowanie lżejszy i nie krępuje ruchów, więc będę szybsza od przeciwnika.

Wspólnie z moją drużyną ustalam taktykę. Rozlega się gwizdek. Uczestnicy rozbiegają się na wszystkie strony. Podczas gdy oni przeszukują wszystkie pomieszczenia, przy okazji tracąc cenny zapas broni, my powoli okrążamy ich kryjąc się za meblami. Czekamy na właściwy moment.

 Kątem oka zauważyłam lekkie zawahanie jednego z graczy drużyny przeciwnej. To była idealna okazja. Zerknęłam na Missaki ,która ukrywała się koło mnie i nieznacznie skinęłam głową. Wybiegłam z ukrycia i strzeliłam. Jenny nie żyła, a przynajmniej z punktu widzenia graczy. Dowódca drugiej grupy szybko zorientował się co właśnie zaszło. Odwrócił się i chciał rzucić we mnie nożem, lecz wszystko poszło zgodnie z planem i tuż nad moim ramieniem przeleciał pocisk, który ugodził Charliego prosto w serce.

Missaki szybko opuściła kryjówkę i pobiegła za mną do sąsiedniego pomieszczenia. Tam sytuacja wyglądała podobnie. Nie musiałyśmy nawet pomagać, wszyscy radzili sobie świetnie. Ukrywając się za meblami powoli dotarłyśmy do ostatniego pokoju.

 To co zobaczyłyśmy przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. To było wbrew zasadom gry! Na ziemi walczyli Sean i Bence. Niestety nasz przeciwnik- Bence zdecydowanie wygrywał. Już zrzucił Seanowi maskę i zaczął go dusić. Postrzeliłam go, lecz on nie odpuścił.
Człowieku przecież przegrałeś, zostaw go! -pomyślałam
Skoczyłam na niego i starałam się skrępować mu ręce. Jego ofiara wyglądała na martwą. Nie tylko wyglądała, on był martwy. To nie może być prawda! To tylko głupie ćwiczenie! To nie ma prawa się tak skończyć! Seana znałam od lat on nie mógł mnie tak po prostu opuścić!

                                                                                                           ~Shelia Lucky~

Już za tydzień kolejny post :)  Jeżeli chcecie, aby pojawił się szybciej- komentujcie :) 
1 komentarz= 1 dzień szybciej


piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział 1 -Kto będzie następny?

                              

Shelia... Shelia... Shelia! Obudź się! Ja nie żartuję! 
Podniosłam głowę z ławki i przetarłam oczy. No tak znowu zasnęło mi się na historii. No, ale co mogę na to poradzić te biurka są taakie wygodne a historia taaka nudna. Może nauczycielka nie zauważy jak znowu sobie trochę pośpię.

 Ziewnęłam i ponownie ułożyłam się na stoliku. Nie zdążyłam dobrze zasnąć a ponownie obudził mnie przesycony niemieckim akcentem głos pani Fisher:

-Jak widzę moje pierwsze ostrzeżenie nie podziałało na ciebie. No trudno miałam dzisiaj nie pytać nikogo, ale nie mogę ci odmówić.

Po prostu super! Nie rozumiem, czy sorka nie ma innych zajęć. Mogłaby na przykład poznać jakiegoś chłopaka. Ha ha ha! Kogo ja chcę oszukać? Ona nigdy nie pozbędzie się tej zrośniętej brwi i nie ubierze się w coś innego niż te okropne, różowe sweterki połączone z legginsami w panterkę.

Poderwałam się z ławki i podeszłam do biurka nauczycielki. Ostatnio omawiamy III wojnę światową. Nudniejszych tematów jeszcze nie mieliśmy. Kogo obchodzi to, co się działo od 2040 r. do 2050 r.? Ludzie mamy 2090! 

Tak jak zazwyczaj nauczycielka karze mi opowiedzieć, co się w tych latach wydarzyło. Na szczęście zrobiłam ściągi. Dyskretnie zerkam na ścianę obok biurka i zaczynam opowiadać.

W 2039 r. skończyły się na świecie złoża ropy naftowej. Na świecie nastąpił chaos. Połowa Europy wystąpiła przeciwko Rosji, która jedyna z całego świata miała zapas ropy wystarczający, na co najmniej pięć lat. Jednak kraj ten nie chciał podzielić się złożami, ponieważ jego priorytetem było zapewnienie dobrobytu jego obywatelom. Rząd nie wiedział jednak, co wyniknie z tak radykalnych kroków. Pod koniec roku Anglia wraz z Francją oraz Niemcami rozpoczęła III wojnę światową.To była największa klęska w dziejach ludzkości. Zginęło więcej osób niż we wszystkich konfliktach zbrojnych razem wziętych. Na świat zostały zrzucone 4 bomby atomowe. Ostatnia zrzucona w 2048 największa, a zarazem najbardziej śmiercionośna rozniosła na świat nieuleczalną chorobę zwaną cladis. Ludzie robili wszystko, aby powstrzymać jej rozprzestrzenianie. Mimo wielu starań ich działania nie powiodły się. Nikt nie miał szansy przeżyć. Na pomysł w 2049r. wpadł pewien emerytowany kosmonauta. W czasie wojny odkrył on małą planetę, na której prawdopodobnie dało się przeżyć. Przez pięć lat gromadził on zapasy jedzenia, wody oraz innych potrzebnych do przeżycia rzeczy. W 2050 r. był gotowy do opuszczenia Ziemi. Zabrał on ze sobą swoją rodzinę i przyjaciół, którzy byli od początku wtajemniczeni w cały plan. Pomyślał on także o zabraniu ze sobą dzieci gdyż nie wiedział ile będzie trwała podróż na obcą planetę i nie chciał, aby ludzkość wymarła. Wybrał po dwie osoby z każdego kraju- chłopca i dziewczynkę. Były one w różnym wieku i miały przeróżny kolor skóry. Wszyscy razem byli jednak jedną wielką rodziną. Kosmiczna podróż trwała dwa lata. W tym czasie starsze dzieci nauczyły się, co nieco o tym, co powinny zrobić, aby przeżyć na obcej planecie. Po dotarciu na planetę Lua wspólnymi siłami na początek wybudowali kilka domów, a później z każdym rokiem nowe obiekty takie jak szpitale i szkoły. Starali się żyć jak najnormalniej. Dalej jednak tęsknili za Ziemią. Nie ważne, że czasem bywała okrutna i niesprawiedliwa. To był przecież ich dom. Co dziesięć lat wysyłali statki kosmiczne wraz z ludźmi na matczyną planetę. Mieli oni jak najbardziej przystosować ją do życia. Kiedy uznają, że nie ma żadnych przeszkód do zamieszkania jej wrócą, aby oznajmić mieszkańcom, że mogą oni wrócić do domu. Do tej pory wysłano 2 takie statki, żaden jednak nie powrócił. Dzisiaj przyszedł czas na wysłanie trzeciego promu kosmicznego.Uczestnicy wyprawy są losowani. 

Nikt przecież nie chce się pakować w to bagno, jakim jest Ziemia. To jest niczym nowe igrzyska śmierci Tak, to jedyna lektura, którą przeczytałam, nawet ciekawa nie mogę uwierzyć , że ma ona ponad 80 lat!- pomyślałam i gestem pokazałam koleżance, aby zasłoniła wiszącą na ścianie ściągę gdyż sorka wyglądała tak jakby domyśliła się, że ściągam.
                                                                                           ~Shelia Lucky~