sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 2- Bad game


Pani Fisher opadła szczęka. Poczułam się trochę urażona. Może i nie jestem najlepsza z historii ale też nie najgorsza. Usta nauczycielki poruszały się w górę i w dół jakby chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła. W końcu udało się jej przybrać trochę mniej głupi wyraz twarzy.

Wiedziała, że ściągałam. Na moje szczęście nie ma pojęcia jak mi to udowodnić. Prawą, dziwnie drżącą ręką postawiła mi szóstkę w dziennkiku, a lewą odgoniła jak natrętną osę. wróciłam do swojej ławki. Dyskretnie uśmiechnęłam się do Missaki- mojej najlepszej przyjaciółki, a ona uniosła dwa kciuki.

Po historii przyszedł czas na moją ulubioną lekcję czyli przygotowanie do życia na Ziemi (PDŻZ). Uczestniczą w niej tylko ostatnie klasy. Uczymy się tam najróżniejszych sztuk walki, posługiwania się bronią palną, odróżniania jadalnych gatunków roślin, poruszania się w skafandrze ochronnym, pierwszej pomocy oraz budowania prowizorycznych schronień. Ogółem robimy wszystko, żeby przeżyć. Niektórzy uważają, że PDŻZ jest nam całkowicie niepotrzebny, przecież na Ziemię poleci tylko 20 osób. W gruncie rzeczy na planecie Lua niektóre umiejętności też się przydają. Co prawda nie ma tutaj trujących roślin, ale przestępczość wcale nie zanikła. Aby przeżyć trzeba umieć się bronić. Teraz, kiedy jestem w sierocińcu moje umiejętności nie przydają się tak często, jednak kiedy byłam bezdomna były niezastąpione. W wieku dziesięciu lat moi rodzice zostali wylosowani, aby wziąć udział w misji na Ziemi. Ja tak bardzo bałam się iść do domu dziecka, że wolałam ukrywając się przed władzami zamieszkać na ulicy. Nie raz trzeba było bronić się przed pijanymi ludźmi, czasami musiałam też posunąć się do kradzieży.

Mój strach przed sierocińcem okazał się bezpodstawny. Trafiłam do niego, kiedy spadłam ze schodów i złamałam nogę. Początkowo próbowałam sama leczyć złamanie, lecz przy braku dostatecznej higieny szybko wdało się zakażenie. Byłam zmuszona pójść do szpitala. Miałam jednak nadzieję, że nikt mnie nie pozna. Początkowo plan się udawał. Już myślałam, że nic nie stoi na przeszkodzie do ponownego wrócenia na ulicę.  Byłam zbyt nieostrożna. W szpitalu pracował kolega moich rodziców. Pewnego razu zastępował on doktora, który zajmował się odziałem na którym leżałam. Kiedy mnie zobaczył nie mógł uwierzyć. Myślał, że od dawna nie żyję. Wszyscy tak myśleli. Nikt nie zadał sobie trudu, aby mnie odnaleźć. Nikt też nie chciał mnie przygarnąć do siebie. Tacy już są ,,prawdziwi przyjaciele". Kiedy wyzdrowiałam oddali mnie do domu dziecka. Wbrew pozorom nie jest tu tak źle. Mam kilka znajomych, opiekunowie na wiele pozwalają i codziennie można zjeść ciepły posiłek. Żyje się lepiej niż na ulicy. O wiele lepiej. Nie wiem dlaczego w dzieciństwie tak bardzo bałam się sierocińca.

Dzisiaj na PDŻZ-cie mamy zajęcia praktyczne. Instruktor dzieli nas na dwie drużyny i wybiera kapitana. W naszej grupie jestem nim ja, a w przeciwnej Charlie- wysoki, umięśniony brunet. Zakładamy kombinezony kuloodporne,których powłoka jest tak zrobiona,aby każda kula,która trafi gracza przyczepiała się do ubrania ale nie przebijała się przez nie. Podstawowym ekwipunkiem są też ciężkie buty i kask, który łatwo można pomylić z garnkiem.

Tak przygotowani wchodzimy do obskurnego mieszkania. Wnętrze wygląda jakby przeszedł tam huragan. Wszędzie porozrzucane są stare ,porwane meble, rozbite talerze, książki, które wyglądają jakby były torturowane, jest nawet wrak starego samochodu, oraz zepsute jedzenie na którym można się pośliznąć.

Instruktor rozdaje broń. Każdemu inną. W większości są to karabiny, ale trafiają się też noże, miecze i łuki. Dostałam moją ulubioną broń- pistolet. W przeciwieństwie do większej broni jest zdecydowanie lżejszy i nie krępuje ruchów, więc będę szybsza od przeciwnika.

Wspólnie z moją drużyną ustalam taktykę. Rozlega się gwizdek. Uczestnicy rozbiegają się na wszystkie strony. Podczas gdy oni przeszukują wszystkie pomieszczenia, przy okazji tracąc cenny zapas broni, my powoli okrążamy ich kryjąc się za meblami. Czekamy na właściwy moment.

 Kątem oka zauważyłam lekkie zawahanie jednego z graczy drużyny przeciwnej. To była idealna okazja. Zerknęłam na Missaki ,która ukrywała się koło mnie i nieznacznie skinęłam głową. Wybiegłam z ukrycia i strzeliłam. Jenny nie żyła, a przynajmniej z punktu widzenia graczy. Dowódca drugiej grupy szybko zorientował się co właśnie zaszło. Odwrócił się i chciał rzucić we mnie nożem, lecz wszystko poszło zgodnie z planem i tuż nad moim ramieniem przeleciał pocisk, który ugodził Charliego prosto w serce.

Missaki szybko opuściła kryjówkę i pobiegła za mną do sąsiedniego pomieszczenia. Tam sytuacja wyglądała podobnie. Nie musiałyśmy nawet pomagać, wszyscy radzili sobie świetnie. Ukrywając się za meblami powoli dotarłyśmy do ostatniego pokoju.

 To co zobaczyłyśmy przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. To było wbrew zasadom gry! Na ziemi walczyli Sean i Bence. Niestety nasz przeciwnik- Bence zdecydowanie wygrywał. Już zrzucił Seanowi maskę i zaczął go dusić. Postrzeliłam go, lecz on nie odpuścił.
Człowieku przecież przegrałeś, zostaw go! -pomyślałam
Skoczyłam na niego i starałam się skrępować mu ręce. Jego ofiara wyglądała na martwą. Nie tylko wyglądała, on był martwy. To nie może być prawda! To tylko głupie ćwiczenie! To nie ma prawa się tak skończyć! Seana znałam od lat on nie mógł mnie tak po prostu opuścić!

                                                                                                           ~Shelia Lucky~

Już za tydzień kolejny post :)  Jeżeli chcecie, aby pojawił się szybciej- komentujcie :) 
1 komentarz= 1 dzień szybciej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz